wtorek, 1 marca 2011

Światło

To już marzec. Czas przedwiośnia. Już jeden rzut oka na Miasto potwierdza, że kalendarz mówi prawdę.
Można wyczuć wiosnę, przede wszystkim nosem.
Wczesna wiosna pachnie błotem. Tak, przede wszystkim błotem. Błoto to budulec wiosny, pożywka dla uśpionego życia, które jeszcze nie wystrzeliło z pąków i nie zazieleniło się na skwerach.

Jeszcze kilka dni temu mróz osaczał nas z każdej strony, smagał skórę na policzkach, palce rąk, wkręcał się w oddech kąsając nieprzyjemnie, wszechobecny, zawieszony w powietrzu niczym parzydełka niewidzialnych meduz.
Zima kurczowo trzymała się Miasta, a Miasto otumanione letargiem, zrezygnowane i bezbronne, poniesione siłą inercji z przyzwyczajenia wtopiło się w zimę. I tak sobie trwali, w wielomiesięcznej symbiozie: zima i Miasto.

A dziś słońce, niczym zawieszona centralnie nad Śródmieściem lampa antydepresyjna, rozświetliło labirynt ulic, przepalając na pył pozostałości zimowego krajobrazu.
To, co kiedyś było puchową śnieżnobiałą kołdrą, teraz przypomina rozrzucone niedbale skrawki zabrudzonego szpitalnego prześcieradła.
Miasto zalał blask słońca – słoneczne iskry pełzają po witrynach sklepów, odbijają się od karoserii aut i mokrych asfaltów, przeskakują po elewacjach szklanych biurowców. Iskry skaczą nam do oczu, wślizgują się do krwioobiegu.
Rozpoczął się kolorowy świetlny jarmark.

Zima wypłoszona tym jarmarkiem chowa się do ciemnych bram, ocienionych zaułków. Tam jeszcze panuje zamróz, tam jeszcze można poczuć jej oddech, jej zapach…

Jeszcze nie raz powróci do nas nocą, gdy zgaśnie wielka słoneczna lampa, jak rzezimieszek wyskoczy zza węgła, śmiało, co raz śmielej, rozpanoszy się na nocnych ulicach, jeszcze skoczy nam do gardła, zmrozi oddech i stopy.
Przypomni nam, że tak naprawdę jest wieczna. I nieuchronna – jak śmierć.