poniedziałek, 28 października 2013

Czas na niedoczas



Nad nami wisi jesienna, zardzewiała poświata. Dni już coraz krótsze. Kilka minut temu minęła szesnasta. A to już niemal wieczór.
Właściwie każdy dzień staje się niekończącym się wieczorem. Lato przebrzmiało już dawno temu. Nawet słoneczny, ciepły dzień nie jest w stanie udawać lata ani nas oszukać.
Nie wiem kiedy i jak ten rok upłynął. To przecież już końcówka.
Mój czas jest jak stary, znoszony sweter po kolejnym praniu. Chociaż wciąż coraz bardziej się kurczy, wciąż go wrzucamy do pralki, niech sobie wiruje. A ja nie mam patentu, jak spowolnić, zatrzymać ten proces. Jakich detergentów użyć, by czas trochę rozciągnąć w czasie?
Nie pomaga już medytacja na łące, liczenie chmur, bieganie po lesie. Nic nie pomaga. Niedoczas jest stanem chronicznym. Nawet przespana noc wydaje się jednym krótkim kliknięciem w ekran I-phona.
Miasto, w którym żyjemy, to chyba takie miejsce zaklęte i podstępne, które podkrada nam czas. Podszeptuje nam uporczywie, że wciąż mamy go tak mało. I tak mija kolejny  dzień, zabiegany i zafrasowany, staje się jak refren melodyjki, którą  ktoś wygrywa nam coraz szybciej.
Zastanawiam się tylko co się dzieje z tym czasem, który nam podstępnie ukradziono? 

Dokąd go zabierają?
Gdzieś są może jego depozyty na czarną godzinę?
 Jakiś rezerwuar? 
Jakiś może tajny sejf zaszyfrowany szyfrem, który znają tylko wybrańcy?