Tramwaj sunie lekko i zwinnie po wyremontowanym torowisku.
Szyny połyskują jak dwa równoległe promienie
majowego słońca. Przez chwilę mam wrażenie, że mkniemy po nich gdzieś ku górze,
tam gdzie błękit zderza się z blokowiskiem. Czyżby wiosna udawała, że jest upalnym latem?
Majowe słońce prowadzi nas dzisiaj prosto na warszawską Starą
Pragę. Przez uchylone okienko tramwaju wpada ciepły podmuch wiatru, dopiero co
rozpoczynającego się leniwego weekendu. Czyżby tramwaj udawał, że jest promem
pasażerskim, parostatkiem? A może to my przez ułamek sekundy uwierzyliśmy, że dryfujemy gdzieś po ciepłym
morzu?
Tramwaj zatrzymuje się tuż przed Dworcem Warszawa Wileńska i
wypuszcza nas prosto na plac budowy. Maszyny ryją tunel, wzdłuż którego wkrótce ruszą podziemne pociągi. Jakiś potężny młot rytmicznie uderza o
beton. A po placu budowy rozsypał się różnokolorowy tłum, jak zerwane koraliki.
Tętni życie, po niedawno ułożonym eleganckim bruku zamaszyście stukają obcasy markowych szpilek. Czyżby Stara Praga udawała, że jest metropolią?
Na Ząbkowskiej jednak wszystko po staremu. Artyści i żule pomieszali
się w tyglu. Nastrój ten sam, nieprzemijająca leniwa niedziela, odwieczna manana, manana. Taki radosny marazm,
zaraźliwy i poztywny. Małe, ciasne sklepiki mocno rozpychają się łokciami. Kawiarniane
ogródeczki wyrastają co krok na obtłuczonym chodniku, pod wąską markizą. Takie sielskie życie tętniące to w rozedrganym słońcu, to w cieniu odrapanych praskich murów i przesiąkniętych moczem bram.
Teraz w tym
weekendowym popołudniowym skwarze, przy buczeniu much, można by uwierzyć, że
ten pejzaż przeszmuglowano prosto jakiegoś leniwego miasteczka na południu Italii. I że nikt niczego nie udaje, bo to takie autentyczne. A ja
za chwilę usłyszę gdzieś za plecami nieco zachrypnięte: ciao Bella!