wtorek, 11 stycznia 2011

Ruina

Weekend to taki czas, gdy Miasto trochę zwalnia swój bieg, przystaje na poboczu, aby nabrać oddechu. Cichnie obezwładniający huk. City Centre, ten wiecznie czynny wulkan, niegasnący żywioł na chwilę się uspokaja. Ulice wyludniają się nieco, biurowce przez chwilę zioną ciszą, mniej samochodów toczy się po ulicach, odgłosy Miasta, już nie wykrzykiwane, lecz tak jakby szeptane, unoszą się w górę jak para. Nawet przejeżdżające tramwaje dzwonią ciszej.
Spada ciężka zasłona dymna, którą hałas zawiesił nad Miastem i można przez chwilę dojrzeć niezauważalne, przemykające gdzieś ukradkiem, pomiędzy murami.
Czasem biorę aparat, próbując wyłuskać z szarości kolorowe nitki i zawiesić je w obiektywie.
Miasto niczym całoroczny wiecznie zielony ogród, wciąż rozrasta się, ulega wiecznym metamorfozom. Bujny ogród, ogród-żywioł, wydaje się być zupełnie poza kontrolą jakiegokolwiek ogrodnika. Gubi stare liście, wypuszcza nowe pędy.
Szklane biuroapartamentowce wyrastają tu i tam, strzeliste samosiejki.
Na Woli niepielęgnowane przez nikogo skupiska kamienic powoli kurczą się, obrastają chwastem, gasną, usychają, a życie nich sączą nowe szklanotwory, pasożytujące niczym jemioła.


Przy ul. Żelaznej jeszcze stoją resztki wyburzanej kamienicy. Ruina szczerzy powybijane zębiska ku niebu, zawodząc swoją łabędzią pieśń, swój ostatni szloch.
Jeszcze chwilę tu pokrzyczy, popłacze nad swym losem, zanim buldożery rozgniotą ją w pył, zamienią w stertę gruzu, materiał do recyklingu.
Przestrzeń, na której stała przywłaszczy sobie nowy prężny twór – dziecko rzutkiego developera. Powietrze wokół przestrzeni wchłonie w siebie nowa dziwaczna roślina.
Duch kamienicy uleci w niebo, wspomnienie po niej stopnieje jak brudny śnieg, jeszcze przez chwilę pokołuje nad Miastem, cierpiącym na amnezję, jak samotna wrona i kracząc pofrunie do krainy nigdy-nigdy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz