sobota, 3 marca 2012

Warszawa Koło

Jest taka dzielnica, zabłąkana struktura w tkance Miasta. Dzielnica, podziwiana ongiś przez Pabla Picassa. Miejsce, gdzie namalował swoją Syrenkę.
Taki strzępek przestrzeni niczyjej, który zadomowił się w lewobrzeżnej Warszawie. Przykleił się do Miasta, niedopasowany, chybiony, nijaki. Okruch socrealizmu, smutne resztki przedwojennych szklanych domów.

Tu mnie rzucił przypadek osiem lat temu. Ale przez cały ten czas przyglądam się tej dzielnicy jak gość. Ukradkiem trochę tu żyję. Mam chyba na szybkach okularów wypisaną frazę: „Jestem nietutejsza”.
Taki stan zawieszenia, hibernacji trwa od ośmiu lat. Nie potrafię tu jakoś zapuścić korzeni.

Kiedyś wydawało mi się, że lasek, tuż za oknami będzie pachniał świeżym wiosennym deszczem, wilgotną zielenią. A on pachnie szlamem, petami, oddechem pijaka drzemiącego na zawilgoconej parkowej ławeczce.

Nie potrafię stąd uciec. Czasem śledzę tęsknym wzrokiem przejeżdżające tramwaje, które niosą skłębiony tłum do lepszego świata. Gdzieś dalej.

A tu czas zatrzymał się w nieciekawym, nijakim punkcie, gdzie skrzywiła się wskazówka zegara. Marazm miarowo postukuje obcasami wypastowanych półbutów z lumpeksu po wyszczerbionych płytach chodnikowych, wspina się po odrapanych tynkach budynków z lat pięćdziesiątych, zerka do okien. Nuda jest jak wszechobecny szary kurz. Kurz obdrapanych szarych murów, wyszczerbionych chodników, który osiada na twarzach, na ubraniach i wdziera się do gardła.

Kurz ten wdarł się też w tryby wehikułu czasu, zatrzymał rzeczywistość, skołowaną, na mocnym rauszu, gdzieś na pograniczu epok. Sklepik przy Obozowej wciąż tkwi w latach osiemdziesiątych ubiegłego wieku. Pani za ladą w zwiędłym nylonowym fartuchu zamglonym wzrokiem hipnotyzuje przelatującą muchę. Fryzjer w oficynie ściera kurz z witryny.

Ulica tętni niby-życiem. Niby to miejsce żywe, ale jakieś martwe. Zatrzymany, wyblakły kadr z przeszłości.

Dzwonią dzwonki tramwajów, zniecierpliwione maszyny chcą jak najszybciej przemknąć przez to zastałe powietrze, ku lepszemu światu. Tam, gdzie tętni Życie, gdzie pulsują neony, gdzie Miasto przebiera swoje kamienice w coraz to nowsze trendy. Gdzie kusząco szepczą księgarenki, klubokawiarenki, gdzie mamią światełka, błędne ogniki, bannery reklamowe. Błyszczą kolorowe witryny. To tylko jakieś dziesięć przystanków, dwadzieścia minut drogi.
Wskakujemy na stopnie tramwaju, jak najprędzej, ruszajmy. To już najwyższy czas, by stąd wiać...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz