środa, 20 października 2010

Z ziemi nieobiecanej

Najpiękniejsze Warszawianki to przyjezdne” tak śpiewała kiedyś Irena Santor. Kilka lat temu hasło to rozbłysło nad fasadą Dworca Fabrycznego w Łodzi. Jako transparent. 



Uśmiechnęłam się, gdy zobaczyłam ten lekko kosmiczny banner:
 „No i co drogie moje miasto chcesz mi powiedzieć. Nie zatrzymasz mnie i tak. Już za późno.”
Bezbronne i biedne miasto w taki sposób żegnało się ze swymi mieszkańcami, których codziennie zgarniał ze smutnego łódzkiego peronu pociąg dziejów. Nie potrafiło ich zatrzymać, potrafiło im tylko bezradnie pomachać na pożegnanie transparentem o przyjezdnych Warszawiankach, dając upust własnej frustracji i bezradności.
A przyjezdne Warszawianki niezmiennie przyciągał i obezwładniał silny magnes innego drapieżnego, zachłannego Miasta.  Wpadały do pociągu, ulegając obezwładniającej sile poziomej grawitacji .
Warszawa zapuściła swoje monstrualne korzenie hen daleko, oplotła nim całą swą okolicę, miasteczka i wioski, kusząc i mamiąc niczym bies, łapczywie wyciągała soki witalne, zostawiając tylko smutek, marazm i ziemię jałową.  Ziemię nikomu nieobiecaną.
Byle dalej, więcej, mocniej.
Ten korzeń, to kłącze wiło się w drapieżnych splotach wzdłuż torów linii kolejowej Łódź-Warszawa i docierało aż na peron Dworca Fabrycznego.
 Dziesięć lat temu coś mnie mocno chwyciło, szarpnęło.
To był właśnie kawałek tego korzenia, który znienacka oplótł mi kostkę u nogi i pociągnął w stronę Miasta.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz