środa, 4 kwietnia 2012

Aerobic

Dziś po południu lekko uchyliłam okna na świat. Mieszkanie nabrało w płuca powiew kwietniowego powietrza, zaciągnęło się nim entuzjastycznie, jak aromatyczną shishą, ciepły podmuch wiosny czule potarmosił tiulową firanę, spiralnie zakręcił się po pokoju.

Chyłkiem wyparowały z pokoju resztki zimy, zamróz schował się gdzieś za zakurzonym kaloryferem.

W tym samym czasie, jak co roku, w oszklonej, półkolistej witrynie hali sportowej po drugiej stronie uliczki też wiosna uchyliła okna. Słyszałam, jak wnętrze nagle zatętniło dźwiękiem, energią - właśnie zaczęła się popołudniowa sesja aerobiku.

Poprzez uchylone okna w witrynie na świat wyskakują rytmiczne komendy instruktorki aerobiku:

„Bejzik, kolana dwa”
„Nii -ap, wii-step”

„Wii step, step-el, jeszcze raz wii-step,
Dwa kolana, dwa!!
Słowa rozbrzmiewają coraz donośniej, rączo przebiegają przez parking i uliczkę. Odbijają się od murów, sprężynując po trawnikach, docierają w podskokach tuż pod moje uchylone okno. Ochoczo pną się po murze i wskakują do pokoju bez pytania. Pewne siebie, zadziorne.
Liftbak i znów beejzik!
Nii-ap, nii-ap, dwa kolana, kwadrat.
Głos dziarsko wpada do pokoju, słowa krążą wokół mojej głowy. Coś dynamicznie chwyta mnie za ramię. Mnie? Do Mnie? Dla mnie?

Gdyby moja doba wyjęła z sekretnej kieszonki czasu jeszcze te dwie zabłąkane godziny, pewnie zapakowałabym czarny sztruksowy plecak i pobiegła rączo na drugą stronę ulicy, za szklaną witrynę. Pewnie dołączyłabym do tej grupy idealnych ciał w jedynie politycznie poprawnym rozmiarze iks es, grupy zgodnie i w równym szeregu wymachującej kończynami w rytm przeboju jakiejś tam Shakiry.
Przez czterdzieści pięć nieskonczenie długich minut zaprzęgłabym ciało do stepowego transu, forsownie stepowałabym prężąc niewidzialne muskuły. A na deser, w nagrodę wysączyłabym duszkiem niebieskiego Powerade’a, zimnego jak lód. Do dna. Otumaniona endorfinowym hajem.
jeszcze raz wi-step!
I na jogę też bym też później pobiegła. I na kurs portugalskiego w innej części Miasta.
I joga, i kurs portugalskiego, i aerobik.
***
A póki co przymykam oczy nieco już udręczone drgającą poświatą ekranu laptopa, masuję dłonią zgięty pałąk karku obolałego od ślęczenia przy komputerze.
„Liftbak…”
Nie, ten głos chyba jednak mnie nie woła

On tak po prostu wpadł tu jak zabłąkana mucha, absolutnie niezamierzenie.
A teraz co raz mocniej posiniaczony desperacko odbija się do ścian, nie widząc drogi ucieczki. Potrzepoce sobie tak przez chwilę, opadnie z sił i uschnie.

„Dwa kolana, dwa…”

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz