sobota, 4 stycznia 2014

Uszy



Stoję w kuchni siekając brokuły. W pokoju obok, jak każdego popołudnia, mój syn buszuje na dywanie wraz z armią pojazdów. Cichutko pobrzękuje radio.

Z tej plątaniny dźwięków nagle wydobywa się jeden: taki nietypowy, głośniejszy. Moje uszy się lekko niepokoją. Upadł? Zrzucił coś na siebie? Sturlał się z kanapy?
Uciekam od brokułów i zaglądam do pokoju. Nie, nic groźnego się nie dzieje, poza tym że ze skrzyni spadł metalowy tramwaj.
Chwilę później moje uszy znów stają na baczność. Tym razem dlatego, że nie słyszą żadnych swojskich dźwięków.
Znów z rosnącym niepokojem nasłuchuję, strzygę nimi jak sarna w lesie. 
Czy zajrzeć, czy może nie trzeba panikować? 
Czy właśnie nie przeżuwa kawałka gumy, albo nie połknął zabłąkanej pół roku temu dziesięciogroszówki? 

Czuję, że moje uszy wypełnia po brzegi jakaś atawistyczna czujność, czujność nie do wyłączenia. 

Nagminnie nasłuchują też przez sen dźwięków z dziecięcego łóżeczka, chociaż już moje sny są głębsze i spokojniejsze niż dwa lata temu.
Teraz też już śpi. Uszy rejestrują każdy jego głębszy oddech, stęknięcie. 
Wiem, kiedy czasem ssie kciuk, miarowo ciamkając.
 Odgłosy przekręcania się, dudnienie nóżek o szczebelki - nic z tych rzeczy przed czujnym jak Cerber uchem się nie ukryje. 
Oczy czasem się zamykają i odpływają w sen, ale uszy nigdy nie idą spać.
Wiecznie pracujące radary, co wzięły na siebie bardzo męczącą misję uderzania na alarm.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz