Stoję w kuchni siekając brokuły. W pokoju obok, jak każdego
popołudnia, mój syn buszuje na dywanie wraz z armią pojazdów. Cichutko pobrzękuje
radio.
Z tej plątaniny dźwięków nagle wydobywa się jeden:
taki nietypowy, głośniejszy. Moje uszy się lekko niepokoją. Upadł? Zrzucił coś na siebie? Sturlał
się z kanapy?
Uciekam od brokułów i zaglądam do pokoju. Nie, nic groźnego
się nie dzieje, poza tym że ze skrzyni spadł metalowy tramwaj.
Chwilę później moje uszy znów stają na baczność. Tym razem dlatego, że nie
słyszą żadnych swojskich dźwięków.
Znów z rosnącym niepokojem nasłuchuję, strzygę nimi jak
sarna w lesie.
Czy zajrzeć, czy może nie trzeba panikować?
Czy właśnie nie
przeżuwa kawałka gumy, albo nie połknął zabłąkanej pół roku temu
dziesięciogroszówki?
Czuję, że moje uszy wypełnia po brzegi jakaś atawistyczna czujność, czujność nie do
wyłączenia.
Nagminnie nasłuchują też przez sen dźwięków z dziecięcego łóżeczka, chociaż już moje sny są głębsze i
spokojniejsze niż dwa lata temu.
Teraz też już śpi. Uszy rejestrują każdy jego głębszy oddech,
stęknięcie.
Wiem, kiedy czasem ssie kciuk, miarowo ciamkając.
Odgłosy
przekręcania się, dudnienie nóżek o szczebelki - nic z tych rzeczy przed czujnym jak Cerber
uchem się nie ukryje.
Oczy czasem się zamykają i odpływają w sen, ale uszy nigdy nie idą spać.
Wiecznie pracujące radary, co wzięły na siebie bardzo
męczącą misję uderzania na alarm.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz