Grudniowy, zasypany śniegiem wieczór nastroił mnie refleksyjnie. I pomyślałam o swej pracy, której nigdy nie wybierałam, bo to ona mnie wybrała - gdy nie wiedziałam, dokąd mam kroczyć i z którego pieca chleb jeść. I nadal nie wiem. Jestem z tych wiecznie niewiedzących.
****
Tłumacz nie miewa swoich myśli, tłumacz śledzi cudze myśli i słowa. Przekłada jeden kod na drugi, stając się częścią niekończącego się procesu konwersji. Praca tłumacza nie tworzeniem, ale odtwarzaniem i przetwarzaniem. Jestem ogniwem łączącym dwa nierozumiejące, nieskomunikowane ze sobą światy. Wchodzę w świat emocji, ubieram się w cudze słowa, odszyfrowuję i zmieniam ich kod międzykulturowy. Zamknięta w czterech ścianach, prowadzę swą samotniczą interakcję ze słowem, tekstem, czcionkami. Brak w tym wszystkim człowieka. Są tylko czcionki, zdania, akapity - przejawy aktywności ludzkiej poukładane w swoisty kod. Podobno to one niosą emocje.
Ale ja już dawno przestałam doszukiwać się w tym śladów życia. Nie taka moja rola.
Jestem tylko ogniwem służącym do przetwarzania kodów.
****
I tak, stało się: do Miasta przywędrowała zima.
Miasto pokrył lśniący śnieżny koc, otulił gołe i przemarznięte drzewa, dyskretnie ukrył przed naszym wzrokiem zrudziałe i upstrzone psim kałem trawniki. Nocna listopadowa szarość przycupnęła na chwile zakryta białą płachtą. Ona tam jest, wciąż czyha na nas, przyczajona pod białą zasłoną, ale chwilowo jej nie widać.
I dobrze. Było to nam potrzebne. Wyglądam przez okno i oddycham z ulgą. Oczy porażone oślepiającym blaskiem wysyłają do mózgu pobudzające elektryczne impulsy. Ratunek przyszedł w ostatnim momencie: już powoli pogrążaliśmy się w pustce, mrok wyciągnął po nas swe łapska.
Gdyby nie ta wszechobecna biała otulina powoli zadusiłaby nas i stłamsiła szara mgła. Umarlibyśmy powoli dogorywając z niedoświetlenia: stopniowo zanikałyby nasze receptory dopaminowe i opadały liście życia.
Usychalibyśmy tak stojąc jak i marznąc na przystankach tramwajowych, nasze szklane, wyblakłe i przemrożone tęczówki odbijałyby tylko trupią szarość.
A tak – mamy śnieg.
Biały opatrunek dla dusz utopionych w sezonowej depresji.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz